Kościół nie tylko nieznany, ale też zapomniany

Kościół (z języka greckiego – ecclesia) oznacza zwołanie, zgromadzenie. Tak „zwołał się” m.in. Kościół w Londynie, na początku lat 80. ub. wieku. To było prawdziwe pospolite ruszenie, w które zaangażowała się także słynna Sue Ryder, Lady Ryder of Warsaw, wielka przyjaciółka Polski i Polaków. Wspomina Albin Tybulewicz.

 

 
To było na początku listopada 1980 roku, w czasie zebrania Zarządu Polskiego Ośrodka Katolickiego na Ealingu. Pomysł rzuciła moja żona, Tula. Zbliżał się okres przedświąteczny, wiedzieliśmy, że w Polsce żyje się ciężko, chcieliśmy się podzielić tym, co na Zachodzie było dostępne na co dzień. Jeszcze w listopadzie przeprowadziliśmy pierwszą zbiórkę pieniędzy. Zebraliśmy wtedy w naszej parafii ok. 1500 funtów.
Doszły pieniądze z innych parafii (Willesden, Croydon, Dunstable). Pomógł w tym bardzo ks. Honkisz. Pierwszy transport dotarł do Polski przed świętami Bożego Narodzenia. Skorzystaliśmy z firmy transportowej Eagle Transport. Przesłaliśmy szynkę w puszkach, odżywki dla dzieci, witaminy, czekoladę, cukier.
To miał być mały świąteczny gest, potrzeba serca, ale wkrótce akcja się rozrosła — powstała organizacja charytatywna – Food for Poland Fund. Bardzo szybko dostrzegła tę inicjatywę brytyjska prasa, co pomogło nam bardzo w zbieraniu funduszy w kolejnych latach, a Polska w czasie „karnawału Solidarności” była bardzo często na pierwszych stronach światowych gazet. O naszej działalności pisały między innymi: „The Universe”, „Catholic Herald”, „The Guardian”, „Midweek Gazette”, „The Times” oraz oczywiście „Dziennik Polski” i „Dziennik Żołnierza”. Redaktorem tego ostatniego był Karol Zbyszewski, z którym utrzymywałem korespondencyjny kontakt. Zbyszewski był bardzo znanym i cenionym publicystą emigracyjnym. Jeszcze przed wojną współpracował z wileńskim „Słowem”, narodowym „Prosto z Mostu” i konserwatywnym „Czasem”.

Z synem polecieliśmy wtedy do Warszawy zobaczyć na miejscu, jak wygląda sytuacja. Dary przyjmowały i rozprowadzały siostry nazaretanki z ul. Czerniakowskiej i było to bardzo sprawnie zorganizowane. Z naszej strony pilnowaliśmy, aby wszystko było przejrzyste, zawsze przedstawialiśmy precyzyjne raporty z naszej działalności. Każdy mógł mieć wgląd w księgi rachunkowe, publikowaliśmy też podziękowania z Polski. Staraliśmy się, aby koszty działalności były jak najmniejsze, dlatego biuro było w naszym domu. Szukaliśmy najtańszych form transportu, chodziło o to, aby jak najwięcej zebranych pieniędzy było przeznaczonych na zakup darów. Koszty administracyjne pokrywaliśmy z żoną z własnych pieniędzy.

Szybko zorientowaliśmy się, że potrzeby są ogromne i pomoc musi być kontynuowana. Coraz częściej w Polsce brakowało dosłownie wszystkiego. Nawiązaliśmy współpracę z ks. bp. Czesławem Dominem z Katowic, przewodniczącym Komisji Charytatywnej Episkopatu Polski. Nie chcieliśmy przesyłać paczek indywidualnym odbiorcom, dystrybucją zajmował się Kościół. To pozwalało unikać oskarżeń o niesprawiedliwość w doborze ewentualnych indywidualnych odbiorców. Pamiętam z wizyty z Tulą w Warszawie, że ktokolwiek nas pytał, kto zajmuje się dystrybucją darów, gdy odpowiadaliśmy, że Kościół, to zawsze mówił, że jedynie Kościołowi można w tej dziedzinie ufać. Pamiętam taksówkarza, który wręcz błagał o
mleko w proszku dla swojej wnuczki. Widać było, że miał w domu wielki dramat. Zgodnie z naszym założeniem, że jedynie Komisja Charytatywna Episkopatu decyduje o rozdziale darów, nie mogliśmy temu panu niczego dać z transportu. Jednak wzięliśmy jego adres i po powrocie do Londynu wysłaliśmy mu paczkę prywatnie. Dla nas, emigrantów żyjących w dobrych warunkach materialnych, widok tego, co działo się w Polsce, był bardzo przykry.
Nie podejmowaliśmy się jednak przemytu nielegalnych wydawnictw albo sprzętu drukarskiego w obawie, że ewentualne wykrycie ich spowodowałoby zamknięcie tej drogi niesienia pomocy potrzebującym i skompromitowałoby bp. Domina.

 
Mleko w proszku dla niemowląt…
Kolejny transport przygotowaliśmy w styczniu 1981 roku pod patronatem Prymasa Wyszyńskiego, a trafił on do parafii pod wezwaniem Św. Trójcy w Warszawie, na Solcu. Transport zawierał takie same produkty jak poprzedni. Pamiętam, że czekoladki zbierały dzieci z Polskiej Sobotniej Szkoły Przedmiotów Ojczystych im. Tadeusza Kościuszki na Ealingu. Od grudnia 1980 do stycznia 1981 roku indywidualnej pomocy udzieliło nam ponad 300 osób, z tego część anonimowo. Pomagało też wiele organizacji, takich jak London Polish Business Club, Stowarzyszenie Polskich Kombatantów Ealing, Koło Kobiet Żołnierzy, Klub Millenium, klasztory dominikanów i karmelitów oraz wiele innych. Wraz z rozwojem kontaktów udawało nam się taniej kupować produkty i obniżać koszty transportu. W lutym poszły trzy kolejne transporty do Warszawy, gdzie dary odebrał ks. Stefan Gralak, do Krakowa — ks. Jan Wal i do Lublina — do dyspozycji pracowników kurii. Skorzystaliśmy wtedy z profesjonalnego przewoźnika Promotor International Ltd. Kwiecień 1981 roku to kolejny transport, tym razem do Wrocławia. Tam za Duszpasterstwo Dobroczynności odpowiadał arcybiskup Henryk Gulbinowicz, a pomagali mu ks. Julian Bolek, ks. Adam Drwięg i siostry zmartwychwstanki. Następne cztery transporty wysłaliśmy do stolicy, a w czerwcu 1981 roku nadarzyła się okazja pozyskania za darmo 35 ton mleka w proszku dla niemowląt. Pochodziło ono z zapasów firmy brytyjskiej, która zrezygnowała z przekazania go do Azji. Problem polegał na tym, że mleko znajdowało się w Singapurze. Nawiązaliśmy wtedy współpracę z Polskimi Liniami Oceanicznymi. Bp Domin wynegocjował obniżenie opłaty za transport do 5 tys. dolarów, co zostało pokryte kilkoma tonami tegoż mleka, ale bp Domin zastrzegł sobie możliwość wglądu, do jakich placówek został rozdysponowany towar. Negocjacje z ministerstwem były bardzo twarde, ale biskupowi zależało, aby towar nie trafił na czarny rynek.

 

…a mrożona wołowina dla KUL-u
Jeden z kolejnych konwojów pojechał do Białegostoku, gdzie jego dystrybucją zajmował się ks. Antoni Sasinowski, w Siedlcach zaś taką funkcję pełnił ks. Julian Jóźwiak, w Lubartowie ks. Romuald Niedzielski, w Łomży ks. Franciszek Woronowski. Szczególnym transportem było dostarczenie darów dla Zakładu Wychowawczego dla Ułomnych Dziewcząt im.Piusa XI w Chotomowie. Ostatni transport w 1981 roku, o wartości około 40 tysięcy funtów, pojechał do pięciu miast (Szczecin, Olsztyn, Płock, Włocławek, Radom, Warszawa). Przez cały 1981 rok, dzięki pomocy 998 osób indywidualnych i szeregu instytucji, wysłaliśmy do Ojczyzny 67 transportów z żywnością.

13 grudnia 1981 r. zbieraliśmy już pieniądze na wielką skalę, szły konwoje ciężarówek składające się z 2–5 samochodów. Gdy dowiedzieliśmy się, że gen. Jaruzelski wprowadził stan wojenny, zadzwoniła do mnie Sue Ryder z informacją, że ma gotową ciężarówkę z darami, ale nie wie, co ma robić. Pytała: — „Czy pan wierzy Jaruzelskiemu, że nie będzie trudności dla pomocy humanitarnej?”. Powiedziała, że się pomodli i znowu porozmawiamy. Zdecydowaliśmy, że zaryzykujemy. Kierowcy mieli duże obawy, więc zmieniliśmy im trasę tak, aby nie jechali w głąb Polski, tylko do Szczecina, szybki rozładunek i powrót. Przez cały 1982 rok akcja była bardzo intensywna. W styczniu 1983 roku było kilka transportów, m.in. do Szczecina, Koszalina, Gorzowa Wielkopolskiego, Gniezna. Za część tych darów płacił Kongres Polonii Amerykańskiej, ale także Polski Narodowy Kościół Katolicki w USA. Zawsze silnie podkreślaliśmy wkład finansowy Polonii amerykańskiej. Później mieliśmy nawet torby z nadrukiem „Dar Polonii Amerykańskiej”, które dołączaliśmy do darów. Wartość transportów ze stycznia sięgała 60 tysięcy funtów. Kolejne miejsca dostaw to Katowice, Białystok, Gdańsk i Radom. W kwietniu dostarczyliśmy sprzęt medyczny do Kliniki Chirurgii Dziecięcej w Warszawie przy ul. Litewskiej. Opłata za transport lotniczy kosztowała Fundację niecałe 15 funtów. Miesiąc później aż sześć transportów pojechało do Koszalina. Pamiętam, że w lutym 1983 r., poza kilkoma miastami specjalny konwój trafił do Lublina, do Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Tam, na prośbę władz uczelni, wysłaliśmy 1,5 tony zamrożonej wołowiny. Było to finansowane z naszej zbiórki na Boże Narodzenie i pomocy katolickiego tygodnika „The Universe”. Podobną prośbę z KUL-u zrealizowaliśmy w październiku 1983 roku.

 

Fragment z przygotowywanego w naszym wydawnictwie wywiadu-rzeki z Albinem Tybulewiczem, emigracyjnym działaczem Narodowej Demokracji.

No comments yet.

Leave a Reply

CommentLuv badge