Transhumanizm, czyli człowiek przejściowy
Już od starożytności spór o człowieka jest częścią sporu o byt, o to, czym byt jest… Według Parmenidesa, jest wieczny i niezmienny, wciąż ten sam. Z kolei Heraklit uważał, że panta rhei – wszystko płynie. Jego zdaniem, byt to ciągła zmiana, proces, nie zaś wieczna niezmienność. Spór ten znajduje swoje odzwierciedlenie w sporze o to, czym (kim) jest człowiek.
Idee te odżywają współcześnie, bywa że nie w pełni uświadomione, i pobrzmiewają w nurtach myśli ujętych wspólną nazwą transhumanizmu, korzystającego obficie z osiągnięć zarówno nauk technicznych, jak i związanej z nimi niekiedy kognitywistyki. Każdy z nas słyszał o sztucznej inteligencji, o protezach zastępujących człowiekowi narządy ruchu utracone w wypadku lub na wojnie. Nie mamy nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie – wydaje się nam to z gruntu dobre. Jednak gdzie są granice ingerencji w człowieczeństwo? Czy zastępowanie narządów zmysłów neuroimplantami jest przekroczeniem takiej granicy, czy nie? Czy skonstruowanie wirtualnego mózgu, który miałby „przechować” naszą świadomość (utożsamianą przez transhumanistów z duszą) po śmierci w chmurze cyfrowej jest krokiem ku nieśmiertelności?
Transhumanistów umieścilibyśmy zdecydowanie pośród zwolenników myśli heraklitejskiej. Człowiek, ich zdaniem staje się, jest nieustannym, samoświadomym stawaniem się, zmierzającym ku trwaniu wiecznemu, poza życiem i śmiercią. Transhumaniści uważają, że technika nie tylko pomaga człowiekowi pokonywać jego ułomności i ograniczenia, ale wprost go zmienia. Owa zmiana, tak ją widzą obecnie, to przede wszystkim wyzwalanie się od ograniczeń czasu i przestrzeni, w tym rzecz jasna – czasu i przestrzeni ludzkiego ciała. Ciągła zmiana dotyczy także ludzkiej świadomości, którą zresztą transhumaniści utożsamiają na ogół z duszą ludzką, ale kwestie związane ze świadomością, póki co, sprowadzają się do potrzeby takiego zapanowania nad ciałem, by nie było ono przeszkodą w wiecznym trwaniu, które z kolei nie jest jakoś konkretnie zobrazowane, więc możemy powiedzieć, że jest po prostu dalszym ciągiem zmiany, jaką jest człowiek.
Innymi słowy, gdybyśmy chcieli spojrzeć na zmianę z pewnej perspektywy i ująć jej fragment jako pewien stan, jakby kadr na taśmie filmowej, powiedzielibyśmy, że człowiek już był, obecnie jest trans-człowiek, jako forma przejściowa, a za jakiś czas wyłoni się z tego ciągu post-człowiek, którego kolejną formą, ale też tylko przejściową, może być podstawa nie białkowa, lecz krzemowa, a w końcu coś na kształt ujęty dziś w formie tzw. chmury cyfrowej. Owszem, dziś ta chmura, gdy jej się dokładniej przyjrzeć, wciąż ma sensu stricto materialne podstawy, a ta materialność, jak wiemy z doświadczenia, to awaryjność, kurz, przepięcia i rdza, ale kiedyś… Chodzi zatem zarówno o to, co jest „dziś” w odniesieniu do tego, co było „wczoraj”, a więc o to, czy „człowiek” i „trans-człowiek” są choć krewnymi, jak i o to, co będzie „jutro” w odniesieniu do tego, co było, jak i jest obecnie…
Chodzi zatem o tożsamość bytu ludzkiego. Założywszy bowiem na moment, że proces wspomniany faktycznie zachodzi, nie sposób nie zapytać, co się z niego wyłoni i czym będzie? Być może tych właśnie pytań nie potrafili sformułować ani pramatka Ewa, ani praojciec Adam… Jedynie ten, który obiecał, iż będą jako bogowie, rozumiał, co obiecuje i jaki tego będzie skutek. Czy taki będzie też skutek obietnicy sformułowanej przez technoreligię…?
Najnowsze komentarze