Wybory wydrążonych ludzi

Zostało kilkadziesiąt godzin… W poniedziałek możemy się obudzić w innym kraju albo w tym samym. Nie wiemy, nie mamy pewności, czy ten inny będzie lepszy, ale mamy pewność będącą owocem doświadczeń ostatnich 7-8 lat, że ten sam może być już tylko gorszy. I to w zasadzie pod każdym względem.

Jeszcze jakiś czas trwać będą rozpoczęte prace, finansowane z pożyczek bankowych i dotacji unijnych. Później dotacje się skończą, a kredyty zostaną. Jeszcze jakiś czas zachowane zostaną pozory demokratycznych procedur i demokratycznego obyczaju.

Potem będziemy mieli kryzys gospodarczy porównywalny z tym, jakim skończył się 26 lat temu PRL, ale – obawiam się – nie będzie już deklaratywnej choćby troski o „osłony socjalne dla najbiedniejszych”. Będziemy mieli też kryzys polityczny, ale zbyt krótki czas upłynął od jednego okrągłego stołu, by ktoś poważnie potraktował propozycje jego ponownego zmontowania. Będziemy słyszeć tylko skomlenie i ujadanie…

To będzie kryzys, w którym każdy, nawet jeśli wśród najbliższych, pozostanie sam naprzeciw „systemu”. Większość z nas zdążyła się już zderzyć z „systemem” i jego nieubłaganą konsekwencją. Na razie to było tylko spotkanie z panią w banku, w urzędzie. Coś jakby zaskrzypiało, ale czym prędzej daliśmy się pochłonąć innym zajęciom, byleby tylko kwestii „systemu” nie poddać głębszym przemyśleniom.

Kryzys, którego narastające symptomy widzimy od kilku, nawet już kilkunastu lat, jest kryzysem moralnym, w Polsce także przesileniem cywilizacyjnym. W Polsce nie ominął żadnej grupy społecznej czy zawodowej i – jak zwykle – dotknął najpierw elit, a potem rozlał się na resztę społeczeństwa. Przez ostatnie wieki, szczególnie w II połowie XX w., jedyną strukturą, która w kluczowych momentach decydowała o przetrwaniu narodu, o choćby zaleczeniu jego ran i samookaleczeń, mimo że sama też była podatna na kryzys w indywidualnych, nierzadkich przypadkach, był Kościół katolicki, potężny dla oka niezłomnością jego hierarchów. Patrząc z Warszawy można się obawiać, że obecny Kościół polski i jego hierarchia nie sięgnie poziomu wyznaczonego przez Prymasa Tysiąclecia.

Kryzys moralny nie zaczyna się od demonstracji, burd na ulicy, palenia samochodów i rabowania sklepów. To już są tylko konsekwencje lata całe trwającego przyzwalania na korupcję ludzkich serc i umysłów. Kryzys moralny to ostatnia, nie cicha, lecz wypełniona skowytem przystań „wydrążonych ludzi”… Wbrew pozorom odbieranie ludziom ich właściwości moralnych musi jakiś czas trwać. Wydaje się, że w Polsce ten okres właśnie dobiega końca… Balans między empatią a cynizmem wydał swoje owoce… w postaci ekstrawertycznego cynizmu i zamkniętej w sobie empatii…

W poniedziałek zapewne nie zobaczymy „innego końca świata”, ale będziemy mieli pewność, że on się już zaczął, lub że znaleźli się sprawiedliwi w liczbie, która wystarczyła, by nie nastąpił.
Mam świadomość nadmiaru patosu i wysokiego „C”: z jednej strony jedne z wielu wyborów politycznych, z drugiej kwestie ostateczne.
Być może chodzi o to, byśmy tak myśleli i tracili Nadzieję nie znajdując radości politycznego zwycięstwa. Być może dlatego wszystko wokół zostało spolityzowane, a my rozpędzeni – nie bez własnego udziału – po politycznych watahach. Ale jeśli tak jest w istocie, uwolnienie tej polityczności, tej zdolności do zwierzęcej namiętności, która jest w każdym z nas, będzie zarazem wyzwoleniem apokalipsy, która niektórych z pewnością pochłonie i będzie dla nich rzeczywistym końcem tego świata.
By to nie nastąpiło, by zmniejszyć prawdopodobieństwo zaistnienia takiej możliwości, należy zapoczątkować zmianę…, po prostu „obniżyć stopień społecznego napięcia”. „Władza musi się posunąć”…

Obejrzałem na youtube filmik przedstawiający aresztowanie w Toruniu człowieka, który podczas zorganizowanego tam mitingu wyborczego obecnego Prezydenta i kandydata na prezydenta chciał Mu pokazać zdjęcia przedstawiające ofiary aborcji i zapytać go o opinię w tej kwestii. Tak przynajmniej wyjaśniał inny bohater tego filmiku. Skąd wynikało zachowanie policji przypominające mi wprost to, jakie zaobserwowałem i odczułem podczas demonstracji – jednej z ostatnich – w latach 80.?
Przecież ani życie Pana Prezydenta nie było zagrożone zdjęciami pomordowanych małych ludzi, ani Pan prezydent nie miał powodów do obaw innego rodzaju. Wszakże w tej kwestii piątka jego dzieci sama o nim świadczy… Jeśli zajście było pomyślane jako prowokacja, to się udało… Ktokolwiek był jej autorem.

Trzeba przyznać, że obecna policja jest bardziej zdecydowana i zdeterminowana. Wówczas, w listopadzie 1986 lub 1987, a może 1988 roku byłem świadkiem i po części uczestnikiem zatrzymania młodego chłopaka, który jednak tak się uczepił słupka ze znakiem drogowym nieopodal skrzyżowania Nowego Światu i Świętokrzyskiej w Warszawie, że dopiero po kilku minutach oderwało go od niego pięciu funkcjonariuszy, używając przy tym dość intensywnie pałek i pięści.
Z „suki”, do której go zawlekli, „wyzwoliły go” trzy starsze panie przy użyciu „siły spokoju” i jakichś kombatanckich papierów… Wyzwalały tak skutecznie, że „spisujący” go funkcjonariusz stracił zdolność pisania nie mogąc zapanować nad trzęsącymi się dłońmi… Tym razem „starszych pań” zabrakło.

Dość utyskiwań. Ponieważ wprowadziliśmy motyw „wydrążonych ludzi”, zakończmy tylko na pierwszy rzut oka pesymistycznie:

„Albowiem Tuum est Regnum
Albowiem Tuum est
Życie jest
Albowiem Tuum est
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
Nie hukiem ale skomleniem”.

No comments yet.

Leave a Reply

CommentLuv badge