Głodne stado Pawła Kukiza

Człowiek w sile wieku, którego pamięć jeszcze nie boli, zaczyna patrzeć na niektóre sprawy z dystansem, a niektóre widzi bardzo ostro i wyraźnie. Po pierwsze zatem, nie rozumiem zachwytów nad Kukizem, bo pamiętam zachwyty nad Wałęsą, Tymińskim, Lepperem, a nawet Palikotem. Pamiętam tych niby genialnych naturszczyków, którzy mieli tylko jednego w nadmiarze – rozdartej mordy. Kukiz też ma i to aż nadto. A u nas to się bardzo podoba, bo większość stoi w jakimś przedpokoju albo wisi u czyjejś klamki – więc ten, który drze mordę „poza kolejnością”, ale niby w obronie kolejki sprawiedliwej, ma od razu mnóstwo kibiców, którzy bacznie przypatrują mu się wypatrując jego klamki.

 

Po drugie – i tu się zaczyna wspomniana wyżej ostrość widzenia – musi istnieć pewna odpowiedniość, pokrewieństwo interesów, między posiadaczem rozdartej mordy i jego klientelą. Tak było w przypadku Lecha Wałęsy, który w swoim czasie był uosobieniem geniuszu klasy robotniczej. W niego – typowego PRL-owskiego robola – wcielił się był wówczas heglowski duch dziejów. Część inteligencji to cynicznie wykorzystała, a część szczerze „kupiła”, zapominając, że geniusz, którego jej suflują, jeszcze chwilę temu był tępakiem i leniem z trudem przechodzącym z klasy do klasy albo wprost tam przepychanym, by nie obniżać średniej klasy, szkoły itd.

 

Widzowie „Izaury” i „Leoncja” szybko odkryli swe powinowactwo ze Stanem Tymińskim, który przybył prawie że na białym koniu i jeszcze każdemu tego konia obiecał. Odpowiedniość i zbieżność interesów istniała też między Lepperem i jego kumplami, bo kto to widział, żeby spłacać zaciągnięte kredyty! Albo wolność, albo spłata kredytów!
Trudno powiedzieć, w jakim stopniu te samorodki były tubylcom podsuwane przez specjalistów od zarządzania stadem baranów, a w jakim podział na baranów i samorodnych pastuchów sam się dokonał, bo i to jest możliwe, jako że już Arystoteles zauważa, że część ludzi szwankuje na wolności i dobrze, że jakiegoś Pana mają.

 

Dopiero od czasów Palikota stało się jasne, że proletariat, jaki wyniósł Wałęsę i Leppera odszedł w przeszłość, że trzeba poszukać nowego. Proletariat jest bowiem niezbędny jako warunek utrzymania określonego stopnia zorganizowania i zniewolenia zarazem. Kto to bowiem słyszał, żeby ludzie tacy niezorganizowani chodzili, i nie po pastwisku, a gdzie tam się komu widzi. To wprost o pomstę do nieba woła. Cechą zaś proletariatu zasadniczą jest skłonność do darcia mordy na komendę, apel, wezwanie, dźwięk trąbki.
Nikt tak dobrze nie drze mordy, jak stado wygłodzone. Nie było co prawda już wówczas głodu sensu stricto, przynajmniej w Polsce – choć kto wie, może jeszcze wróci, a niektórzy mówią, że już tu i ówdzie daje o sobie znać – ale był głód wysublimowany. Głód odczuwał chłop do chłopa, baba ku babie się miała tak ostro, jak ta Gombrowiczowska, co ją kolki „sparły”, albo odwrotnie – kto się chłopem urodził głodny był kobiecości w sobie, i odwrotnie, itd.
I tylko trzeba było, by się zjawił pastuch, który to porykiwanie zamieni w prawdziwy bek stada… I znalazł się Pan Palikot. Dlaczego dziś jest już marnym pastuchem i stado mu się skurczyło? Ano popełnił kilka
błędów. Przede wszystkim wskazał tylko tłustego biskupa jako źródło biedy. Stado się rzuciło, ale ogryźć nie zdołało, bo przecież ślepe nie było i wokół widziało jeszcze bardziej niż biedny biskup wypasionych
notabli świeckich, a tych Pan Palikot ruszyć stadu nie zezwolił, stada nań nie poszczuł. To się tedy stado wzięło i zegziło całkiem.

Ale oto jest i właściciel rozdartej mordy najnowszy i już spore stado zgromadził, a niektórzy twierdzą, że jest to wprost stado pokoleniowe, które teraz będzie robiło swoja rewolucję, jak ich ojcowie niby zrobili
tę sprzed 25 lat. Odpowiedniość między pastuchem a stadem jest duża. Może nawet większa niż w przypadku Wałęsy i Leppera. Zarówno pastuch, jak i stado jest przede wszystkim głodne… i w zasadzie tylko głodne. Jak sobie zapcha mordy, ucichnie, z tym, że może już nic nie zostać, jak to po szarańczy, bo – w istocie – to jest szarańcza.

Oprócz wielkiego głodu, szarańcza ma jeszcze olbrzymi ciężar, którego nie może znieść. Nie chce go już dłużej dźwigać, oddaje go pastuchowi i ucieka od niego. Ten ciężar nie do zniesienia nazywa się wolność – po niej, po przejściu szarańczy też zostanie tylko wspomnienie.

No comments yet.

Leave a Reply

CommentLuv badge