Temida zawsze jest ślepa, ale może być tańsza
Od 2015 roku trwa w Polsce i okresami przybiera na sile spór wokół władzy sądowniczej, czyli tutejszych sędziów i sądów. Pozornie mogłoby się wydawać, że sympatia wobec przedstawicieli tejże władzy powinna się rozkładać mniej więcej po połowie, bo jak wiadomo, tylko połowa podsądnych bywa zadowolona z wyroków, jakie sądy wydają… Tak jednak nie jest.
Niezadowolonych z władzy sądowniczej i jej funkcjonowania jest zdecydowana większość tzw. społeczeństwa, wśród nich nawet ci, którzy w sądach wygrywają. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak jest, wydaje się prosta – sądy funkcjonują zbyt wolno, sprawy trwają latami, słowem – mało kto jest zadowolony, bo nawet jak ktoś uzyska satysfakcjonujący go wyrok, to bywa, że zapomni już, o co toczył spór przed sądem, czego dochodził, o co się starał, albo po prostu umrze. Siłą rzeczy więc nie powiększy liczby zadowolonych ze stanu polskiego sądownictwa, nie wyrazi bowiem swej pozytywnej opinii indagowany przez jakąś uznaną sondażownię związaną towarzysko, emocjonalnie bądź wprost finansowo z lobby o nazwie „żeby było tak, jak było”. Nie pomoże tu nawet to, że same sądy czasami starają się swoiście powiększyć tę liczbę, co zdarza się szczególnie często w sprawach o długi z powództwa wierzyciela.
Otóż znam wiele przykładów, w tym swój własny, potwierdzające powyższą tezę. Czym innym bowiem wyjaśnić dwa sprzeczne ze sobą wyroki w sprawach identycznych wydane przez dwa różne składy sędziowskie? Podsądni są ci sami, spór między nimi taki sam – pozwany nie chce zapłacić powodowi tego, co jest mu winien, toczą się dwie sprawy, bo poszczególne długi osiągnęły swą wymagalność nie tego samego dnia, dlatego też orzekają dwa składy. W sprawie „pierwszej” zapada wyrok „skazujący” pozwanego na zapłacenie długu. W sprawie „drugiej” – jak wspomniałem – identycznej (tylko daty się różniły), inny skład oddala powództwo. Tymi wyrokami sądownictwu udało się wpłynąć na liczbę zadowolonych, bo przecież ktoś, kto powinien zapłacić, a sąd go zwalnia z tego obowiązku, będzie zadowolony. Powód też w zasadzie powinien być zadowolony, jeśli kombinuje na zasadzie „szklanka jest wciąż do połowy pełna”, czyli myśli pozytywnie – w końcu niezawisły sąd mógł dwa razy pozbawić go jego słusznie mu przysługującej należności, a pozbawił tylko raz. Tak jak ze Stalinem, co to mógł chłopca brzytwą, a tylko zęby mu wybił.
I tu wracamy na chwilę do kwestii sprawiedliwości wyroków, jakie w polskich sądach zapadają, bo z tyłu głowy mamy rozumienie „sprawiedliwości”, którym się tu posługujemy. Zgodnie z nim, sprawiedliwy jest ten, który zawsze oddaje drugiemu to, co temu „drugiemu” się słusznie należy… Wspomniany już zwykły człowiek też tak sobie to wyobraża. Oczekuje też, że sądy w myśl tej zasady będą sądzić…, czyli zmuszać niesprawiedliwego, by stosował sprawiedliwość. Ale prawo może hołubić zupełnie inną zasadę, np. że sprawiedliwe jest, aby zwyciężał w sądach silniejszy, albo jakoś szczególnie inny lub upośledzony, albo kolorowy, albo biały itd., itp. Słowem, ze sprawiedliwością jest jak z prawdą, a po drugie, przynajmniej część sędziów można nomen omen „usprawiedliwić”, zważywszy, że sądzą zgodnie z prawem, choć niesprawiedliwie. Mniejsza z tym. Chodzi nam bowiem o coś zupełnie innego.
Władza sądownicza, jak wiadomo, kosztuje. I to niemało. Uposażenia sędziów są bardzo wysokie, trzeba za nich płacić składki ZUS, a ich emerytury też są wielokrotnie wyższe od średniej. Kwestia dwóch różnych wyroków w identycznych sprawach nasunęła mi więc myśl genialną, której realizacja za jednym zamachem: usprawni funkcjonowanie władzy sądowniczej, znacznie obniży jego koszty i wreszcie sprawi, że liczba zadowolonych i niezadowolonych będzie taka sama, i to bez jakiegokolwiek wysiłku ze strony sędziów. Nie ucierpi też na tym sprawiedliwość, będzie jej co najmniej tyle samo, ile jest obecnie w III RP, a nawet więcej, bo przynajmniej około połowy.
Rozwiązanie obecnej sytuacji podpowiedziała mi starożytność. Wierzono wówczas, że wynik losowania nie jest przypadkowy, że stoi za nim wola bóstwa. Już w Starym Testamencie odnotowano losy urim i tummim, za pomocą których uzyskiwano od Jahwe odpowiedzi na zadawane pytania. Obecnie ograniczylibyśmy pytanie do wskazania przez los jednego z podsądnych jako swoistego „zwycięzcy” procesowego pojedynku. (Na marginesie można dodać, że w tym przypadku staruszka, która „z niewiadomą prędkością wtargnęła przed samochód dziennikarza Piotra N.”, miałaby przynajmniej 50% szans na wygraną, a tak nie miała żadnych.)
Po części powrócono już do tego rozwiązania w naszym sądownictwie, ponieważ sędziowie są rozlosowywani do konkretnych spraw. Proponuję zatem, by „ciężką” pracę sędziów nad ustaleniem, kto jest winny, a kto nie itp., w całości zastąpiło losowanie. Można utrzymać istniejącą współcześnie w Polsce strukturę sądownictwa, poszczególne jej szczeble, ale losowanie usprawni jej funkcjonowanie. Sędziowie będą rzucać kostką, albo wyciągać kulki, albo co tam kto jeszcze wymyśli. W ten sposób, w ciągu dnia pracy zamiast kilku spraw, będzie można rozpatrzyć kilkaset. Już po miesiącu działania tej metody osiągania sprawiedliwości będzie można zwolnić większość sędziów, bo okażą się zbędni, a to spowoduje gigantyczne oszczędności, dzięki którym będzie można podnieść uposażenia sędziów szybko losujących, dzięki czemu będą oni bronić swej niezawisłości aż po gardła swe, i jeszcze zostanie, by zrealizować wiele programów socjalnych, albo co tam komu przyjdzie do głowy, np. powołać do funkcjonowania wiele spółek skarbu państwa, jak: „Polskie Elektrownie Atomowe”, „Polskie Samochody Elektryczne”, „Narodowe Centrum Lotów Międzygwiezdnych”, „Narodowy Ośrodek Podróży Czasoprzestrzennych” itp. Ważne, żeby w nazwie pojawiło się pojęcie Narodu i Polski, bo to od razu przydaje powagi i wiarygodności oraz pobudza patriotyzm.
Malkontenci podniosą zapewne, że w losowaniu też można oszukiwać, też może się tu pojawić korupcja itp. To prawda, ale przecież jest CBA i wiele innych tajnych służb, które z nudów już chodzą po ścianach, gdy akurat nie mają pod ręką byłego księdza lub innego „węglarza” do aresztowania. Przy każdym sędzim losującym można postawić więc trójkę funkcjonariuszy. Myślę też, że już zaczęto tworzyć kapitał osobowy, który będzie jak znalazł, gdy się okaże, że funkcjonariuszy dozorujących przebieg losowania jest nie dość wystarczająca liczba – no bo po co na naszych uczelniach uruchomiono by kierunek o nazwie „bezpieczeństwo” i po co studenci waliliby nań drzwiami i oknami, jak za komunizmu na psychologię albo dziennikarstwo?…
Najnowsze komentarze