List otwarty do Profesora Piotra Glińskiego, Wicepremiera i Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego ws. ustawy o jednolitej cenie książki

Szanowny Panie Premierze,
Pomysłodawca ustawy o jednolitej cenie książki, czyli Polska Izba Książki, jest organizacją zrzeszającą ok. 140 podmiotów (wydawców, hurtowni, księgarzy, bibliotek i in.).  Jednakże w Polsce jest zarejestrowanych kilkadziesiąt tysięcy wydawców, a takich, które działają na co dzień, czyli wydają kilka-kilkanaście książek rocznie, jest ok. 3000 (dane wg Biblioteki Narodowej).
W żadnym razie więc PIK nie reprezentuje „całego środowiska rynku książki”, a jedynie interesy swych członków, wśród których jest między innymi „sieć” Matras SA, która od lat nie płaci dostawcom w terminie, określonym umowami na 120 dni i to nie od dnia dostawy, lecz od dnia wystawienia faktury, a od ponad roku sporej ich części nie płaci – w ogóle…, wysyłając jednocześnie pocztą elektroniczną pisma, w których z rozbrajającą szczerością oznajmia, że jakiekolwiek żądania pod ich adresem nie mają sensu, bo na uregulowanie należności nie mogą liczyć… Czyżby ministerstwu chodziło o okazanie pomocy takim podmiotom? Czyżby ministerstwu zależało na wsparciu innej hurtowni, która od początku roku bieżącego „testuje nowy system”, co spowodowało już kilkukrotny spadek obrotów i czego nie rozumieją w prywatnych rozmowach nawet pracownicy tej ogólnopolskiej hurtowni? Czyżby ministerstwu chodziło o wsparcie hurtowni, która kilka lat temu otrzymała wsparcie z funduszy unijnych, jej właściciele kupili sobie po „Leksusie” i – owszem – rozwinęli skrzydła własnej działalności wydawniczej i handlowej, stając się najpotężniejszym podmiotem na rynku, ale jednocześnie obroty tej niegdyś jednej z wielu niewielkich hurtowni z innymi podmiotami spadły wielokrotnie?
Zapisy ustawy mówiące o usztywnieniu ceny książki przez rok od jej wydania, doprowadzą do upadku małych wydawców i małe księgarnie stacjonarne, które często prowadzą także sprzedaż przez internet. Te małe firmy, często kilkuosobowe rodzinne przedsiębiorstwa, które muszą ciężko pracować, aby utrzymać ze swojej działalności rodzinę i płacić podatki, to właśnie one powodują, że na rynku księgarskim ukazują się jeszcze tytuły ambitne, książki naukowe i popularnonaukowe, publicystyka i eseje, to dzięki nim czytelnik ma jeszcze wybór spośród także polskich autorów, a nie tylko tłumaczeń mało ambitnej „literatury śmieciowej” sprzedawanej głównie w hipermarketach. Przez rok obowiązywania sztywnej ceny książki, bez możliwości jej obniżki, czytelnik nie kupi nowej książki, bo go nie będzie stać, a przez rok, zanim nastąpi uwolnienie cen, książka zastanie zapomniana. Nie od dziś wiadomo, że książka najlepiej się sprzedaje ok. 3 miesiące od jej wydania, a potem to już jest tzw. „kapanie”.
To właśnie sprzedaż w hipermarketach jest głównym miejscem sprzedaży dla członków PIK, mali wydawcy nie mają szans na zaistnienie w wielkich sieciach, a jeśli są tam jakieś inne wydawnictwa, to należą do holdingu „dystrybutor-wydawca”, np. PWN, które zostało wykupione przez jedną z największych hurtowni w Polsce, ale nie jest to przypadek odosobniony.
Od preambuły propozycji ustawy, aż do jej ustaleń końcowych nie wspomina się o jednej z kluczowych kwestii w przypadku sprzedaży książek w Polsce – o pośrednikach – hurtowniach. Zapisy precyzują, kto jest m.in. sprzedawcą końcowym lub nabywcą końcowym, kto jest wydawcą lub importerem. Propozycja ustawy nie wspomina ani słowem o hurtowniach, których w Polsce jest kilka (ogólnopolskich) i które dyktują warunki małym wydawnictwom. Aby zaistnieć na rynku i móc dystrybuować dany tytuł, należy mieć umowę z hurtownią, która na wejście żąda 50 – 60% rabatu na książkę. Jeżeli ktoś chce ominąć pośrednika, musi mieć co najmniej 1 milion obrotu rocznie (Biedronka, empik). Po wprowadzeniu jednolitej ceny, która zakłada obniżenie ceny detalicznej (okładkowej) hurtownie dalej będą żądały takiego rabatu, tak więc wydawca wówczas nie zarobi nic albo symboliczną złotówkę. W przypadku płatności małym wydawcom hurtownie te narzucają okres 150-180 dni, po czym spóźniają się z tymi płatnościami o kolejne 30 dni. Małych wydawców stawia to na krawędzi bankructwa. Klient w księgarni stacjonarnej czy internetowej płaci od razu, na miejscu. Jeżeli chcemy wracać do sposobów regulacji ceny z minionego ustroju, to w PRL-u ustawowym rabatem dla hurtowni było 9%, ale nie 50 czy nawet 60% od ceny detalicznej, jak to jest teraz. Jeśli sztywna cena przez rok, to także sztywny rabat dla hurtowni przez rok.
Zadziwia prawie jednogłośne wsparcie dla projektu ze strony hurtowni. By jednak zweryfikować jego powody, wystarczy zaproponować wpisanie do ustawy sztywnych marz hurtowych, np. na poziomie PRL-wskim. Wtedy przekonamy się, czy to wsparcie utrzyma się i czy jego powodem jest rzeczywiście „troska o istnienie małych księgarń, poziom czytelnictwa i miłość do polskiej książki”. Skoro ministerstwo zamierza kształtować i dyktować ceny, to nie bójmy się wyzwań, kształtujmy je na każdym etapie, od ceny sadzonek poczynając, poprzez cenę drewna i komponentów, papieru, farby drukarskiej, maszyn i usług drukarskich, itd. Jest jeszcze sporo do zrobienia „dla dobra i ratowania polskiej książki”. Skoro już wchodzimy na tę drogę, to idźmy nią dalej, do końca, swego i tej narracji rodem z komunistycznego horroru… Wszak wprost znieść się nie da takiej ilości wydawnictw!
Polskiemu rynkowi książki na pewno też nie przysłużyło się wprowadzenie 5% VAT-u na książki, a kuriozalne jest, że na ebooki VAT wynosi 23%, tak jak na usługi. Książka, nawet wirtualna w formie ebooka, nie jest usługą, tylko dobrem kultury. Propozycja ustawy także nie wspomina o kwestii VAT-u ani słowem.
Propozycja ustawy wspomina także o możliwości importu książek z Unii i spoza Unii, jednak nie mówi się, że niektóre kraje, np. Izrael, po kilku latach funkcjonowania ustawy o jednolitej cenie książki, wycofują się z niej, ponieważ drastycznie spadło czytelnictwo z powodu wysokich cen książek. Także Francja, która wprowadziła jednolitą cenę w latach 70. ub. wieku (kiedy o sprzedaży internetowej jeszcze nikomu się nie śniło), także zastanawia się nad jej wycofaniem, ponieważ wzrosły jedynie nakłady tzw. „literatury parówkowej” oraz wydań kieszonkowych.
Możemy oczywiście przyjąć, że taki jest cel władz politycznych, w tym odpowiedzialnych za politykę kulturalną. Żyjemy w Polsce, wzorem naszych wschodnich sąsiadów nauczyliśmy się „priwikat’”… Od obecnej władzy jednak, która dla wielu spośród małych i średnich wydawców, tak jak dla setek tysięcy zmarginalizowanych w ciągu ostatnich lat naszych rodaków była nadzieją na wprowadzenie uczciwych i równych dla wszystkich zasad, w tym zasad prowadzenia działalności gospodarczej, oczekujemy prawdy! Nie trzeba nam wmawiać, że prace nad ustawą są prowadzone dla naszego dobra, czy – innymi słowy – „dla dobra polskiej piłki” bo tak nie jest.
Wystarczy natomiast powiedzieć, że celem władz jest:
– dalszy spadek czytelnictwa, bo trzeba być idiotą, albo urzędnikiem bankowym, by wierzyć, że czytelnik dysponujący określoną kwotą kupi drożej to, co z takim trudem przychodziło mu kupić, gdy mogło być i bywało, tańsze;
– ograniczenie liczby podmiotów prowadzących działalność wydawniczą, by tą drogą zapanować jeszcze bardziej nad informacją, która dociera do czytelników, potencjalnych wyborców;
– zaprowadzenie cenzury metodami ekonomicznymi;
– transfer materialny z kieszeni tysięcy biednych na konta kilku bogatych;
– utrzymanie etatów i prac prostych typu magazynowanie i niesprawna dystrybucja, kosztem etatów ludzi, którzy prowadząc swe firmy wydawnicze są często zarazem pasjonatami książki i fachowcami w wielu dziedzinach związanych z jej produkcją i promocją, przez lata po 1989 r. zdobywających doświadczenie, bez których wiele wartościowych tytułów nie ukazałoby się w ogóle, albo ukazało dopiero wtedy, gdy pojawi się polityczne zapotrzebowanie;
– dokonanie pod hasłem polonizacji mediów koncentracji kapitału metodami administracyjnymi w rękach „rodzin” uznanych za „swoje”, „odpowiednie”, „polskie” itp.
– wreszcie zbudowanie społeczeństwa, które będzie jadło jeden rodzaj parówek, kupionych w jednej z kilku sieci handlowych, poczytując sobie przy tym jeden rodzaj literatury wyprodukowany w różnych kolorach przez jednego z kilku wydawców, którzy wszystko, co mają i czym są, zawdzięczają „miłosiernej i hojnej z kieszeni milionów podatników” władzy politycznej.
Do pewnego stopnia może nawet dziwić, że dopiero teraz zdecydowano się ten proces przeprowadzić na rynku wydawniczym, w końcu jego tryumfalny pochód w innych dziedzinach gospodarki i kultury obserwujemy od wielu już lat. Zdziwienie jednak jest o tyle mniejsze, że z pierwotnym projektem tej ustawy wystąpili przedstawiciele PSL-u – partii, która od lat specjalizuje się w dopłatach, stałych cenach i laniu na wszystko gnoju. Wątpimy zatem, by proces ten udało się skutecznie powstrzymać, nie mówiąc już o całkowitym odwróceniu tendencji, ale nie możemy milczeć, gdy dzieje się zło!
Z wyrazami szacunku
Marta i Tadeusz Majcherek
Wydawnictwo von borowiecky
2 komentarze to “List otwarty do Profesora Piotra Glińskiego, Wicepremiera i Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego ws. ustawy o jednolitej cenie książki”
  1. Marek 23 marca 2017 at 12:44 #

    Nie jestem wydawcą. Jestem czytelnikiem i popieram Wasze racje. Nie ukrywam, że ujednolicenie cen spowoduje, że przestanę kupować nowości. prawdopodobnie przestanę w ogóle kupować książki bo wcześniej skorzystam z biblioteki.
    Marek ostatnio opublikował..Lublin mieszkania na sprzedaż w atrakcyjnej cenieMy Profile

Leave a Reply to Von Borowiecky

CommentLuv badge