Dominujący „bolok” wyborczy
Człowiekowi choremu nic na ogół nie sprawia radości, a nawet nie przykuwa jego uwagi na dłużej niż poszukiwanie tabletki przeciwbólowej. Człowiek chory snuje się z kąta w kąt, od laptopa do komputera, potem do kolejnego i znowu do laptopa. Mógłby co prawda sięgnąć po książkę, jedną z tych, które sobie odłożył do poczytania, ale ogólne rozbicie sprawia, że już w połowie akapitu czuje gwałtowną potrzebę powrotu do jego początku… Znowu więc zagląda na strony portali internetowych, a tam wciąż to samo – Duda i Komorowski.
Choćbyśmy nie chcieli, musimy się dowiedzieć, musimy przeczytać choć tytuły. W Interii na przykład red. Ziemkiewicz już kolejny raz formułuje delikatny apel do Pana Dudy, by ten zajął się problemami środowiska LGBT, by zgłosił chęć uregulowania kwestii związków jednopłciowych. Może nie jako małżeństw, ale jakoś tam itd.
Na portalu zwanym portalem Tomasza Lisa pani Korwin-Piotrowska apeluje do tego środowiska, by nie postępowało jak niesforne dziecko, które na złość mamie odmrozi sobie uszy, lecz nawet z zaciśniętymi zębami oddało głos na Pana Komorowskiego, który też jakoś w tej sprawie milczy, a ponadto – jak informują inni przedstawiciele tego środowiska na wp.pl – nic dla niego nie zrobił w trakcie swej pierwszej kadencji.
Słowem Internet aż huczy od nierozwiązanych problemów gejowsko-lesbijskich, a samo środowisko urasta do rangi poważnej siły politycznej, zdolnej zmienić wynik kampanii wyborczej przechylając szalę zwycięstwa na korzyść kandydata, który wyśle jakieś wici albo choćby zalotnie mrugnie okiem, skinie ręką, gibnie się miło w kroku…
To oczywiście bzdura. Środowisko LGBT jest w Polsce liczebnym marginesem, ale jest głośne, tzn. charakteryzuje się rozdartą mordą. Nie jest to oczywiście rozdarta morda przeciętnego homoseksualisty z małego miasteczka, który nie ma pracy stałej, a tylko dorywczą i to przy trasie szybkiego ruchu… Jest to morda, a w zasadzie dostojne oblicze awangardy tego proletariatu, którą tworzą celebryci. Charakterystyczna pod tym względem jest swoista ankieta zamieszczona na wp.pl. O swych planach dotyczących głosowania mówią tam tylko celebryci… Nasuwa to przypuszczenie, że chyba nie ma innych homoseksualistów, jak tylko celebryci…
Może pozostawanie homoseksualistą jest podstawą celebrytyzmu? Może to być, bo jakoś znakomita większość celebrytów, nawet pozostając w kruchcie i getcie heteryzmu, z podziwem i uwielbieniem wyraża się o osobach homoseksualnych, ich geniuszu i talentach. Tyle lat człowiek żył na świecie i nie wiedział, że geniusz zależy od upodobania i wyboru: jeśli ktoś upodobał sobie vaginę – jest przeciętniakiem, jeśli anus – geniuszem.
Z czego zatem bierze się uwaga i znaczenie przypisywane głosom oddanym w najbliższych wyborach przez osoby homoseksualne? Wątpię, by chodziło o ich liczbę. Na przykład Pan Krystian Legierski, który ponoć zapowiedział oddanie głosu na Andrzeja Dudę, co ma być rzecz jasna nie aktem miłości wobec niego, lecz czerwoną kartką dla Pana Komorowskiego, ma na swoim profilu facebookowym około 1600 sympatyków… Już ja widzę, jak u w Polsce przechodzi spokojnie zwycięstwo dotychczasowego prezydenta taką większością!
Ale nawet gdyby, to przecież osoby homoseksualne nie wrzucają do urn kart w kolorach tęczy. Skąd zatem mielibyśmy wiedzieć, że to dzięki nim ten czy tamten kandydat zwyciężył? Może zatem powinniśmy wprowadzić karty tęczowe? Wtedy akty strzeliste tzw. prawicowych publicystów do ich kandydatów o zainteresowanie się losem związków jednopłciowych byłyby jakoś tak bardziej zrozumiałe i zarazem konkretne, bo przeliczalne na jakąś bardziej ziemską walutę…
Zarazem pojawiłyby się propozycje drukowania kart niebieskich dla mężczyzn i różowych – dla kobiet… To zaś z pewnością spowodowałoby protesty ze strony środowiska gender, więc zaraz trzeba by się starać o karty z jednej strony niebieskie, a z drugiej różowe, ale z której jakie? Bądźmy szczerzy, to nie wyczerpuje problemów, bo przecież w kolejce po swoje karty stoją już kierowcy, a oni też przecież mają swych celebrytów. Podobnie hodowcy nutrii i kanarków, starzy i młodzi, biedni i bogaci… głupi i głupsi, więc dlaczego akurat tylko homoseksualiści mają być perłą we władzy w koronie? A co z żydami, przecież nie możemy postąpić jak von Trier, i jehowitami?
Obawiam się jednak, że problem polega na czym innym. Jest mianowicie skutkiem manichejskiego przepołowienia Polski na „dobrą z dobrymi” i „złą ze złymi”. Nie da się ukryć, że druga tura wyborów prezydenckich sprzyja temu podziałowi, a w miarę zbliżania się do finału „dobrzy” zbliżają się do momentu przebóstwienia, podczas gdy „źli” bliscy są zła wcielonego… Łatwo więc zarazem zrobić z siebie perłę w koronie i proklamować dobrych – boć są nimi ci, co z nami…
Jak wiadomo, każde środowisko, ba, nawet każdy człowiek, ma jakiegoś „boloka”, który go boli (dlatego ból, że boli). „Boloki” są różne, większe i mniejsze, ale są też dominujące. Być może związki jednopłciowe to dominujący „bolok” osób jednopłciowych, ale czy jest to zarazem „bolok” tych, którzy znów, mimo ciężkiej harówki, nie uzbierali na ZUS? Śmiem wątpić.
Pytanie to można by klonować w różnych mutacjach, bo np., czy największym problemem rodziców niemających w co ubrać swych dzieci, by nie były w szkole wyśmiewane, jest problem tych, którzy chcą, by podatnik sfinansował im in vitro?
W demokrację wpisane jest „darcie mordy”, owszem, bo jak inaczej dowiedzieć się, kto jakiego ma „boloka”? Ale nie może to być czynnik decydujący. Pozostaje jeszcze prawda i dobro wspólne. To one muszą decydować o naszych wyborach, a nie to, że ktoś głośniej od drugiego pokrzykuje i wydaje dźwięki. Nie każdy bowiem, kto się wydziera, ma rację i drze się słusznie. Bywa nawet, że mu trzeba mordę zamknąć pro publico bono. Racja, także stanu, bywa zaś cicha i oczekująca na swego odkrywcę.
Najnowsze komentarze